czwartek, 3 grudnia 2015

jak to jest z tymi Matkami

dziś przeczytałam tutaj bardzo ciekawy tekst i pozwoliłam sobie na pociągnięcie tematu u siebie




ja sama wpadłam w pułapkę stereotypu, mimo, że sama wewnętrznie się z nim nie zgadzałam, 
ale on tkwił we mnie i tak, starałam się udowodnić wszystkim, że "mam tę moc", jestem "super bohaterem" i "nikt nie zrobi tego lepiej" jednocześnie potykając się ... 
teraz ponoszę za to konsekwencje. Zapewne i moje dzieci je poniosą....


najbardziej jest we mnie zakorzeniona, i to głęboko, jedna myśl, że dzieci są moje, 
ja sprowadziłam je na ten świat wspólnie ze Ślubnym, i to my powinniśmy się nimi zajmować... 
ciężko jest mi poprosić o pomoc, bo mam takie właśnie, głupie raczej, myślenie.... 
staram się z tym walczyć, ale różnie mi to idzie.... 


częściej przyjmuję pomoc, aniżeli o nią proszę.... jeśli ktoś nie zaproponuje to rzadko wychodzę z inicjatywą....
a nawet jeśli zaproponują to potem spieszę się, mam wyrzuty sumienia, że kogoś obarczyłam tym czy tamtym.... 
a przecież rodzina to nie tylko mama, tata i dzieci.... 
są dziadkowie kuzynostwo wujkowie i ciocie... 

teraz przy Młodszej już jest troszkę inaczej, na przykład zaakceptowałam fakt, że Ślubnemu lepiej wychodzi usypianie jej
na początku, aż paliły mnie uszy ze wstydu
jak to?! ja matka nie potrafię uśpić mojego dziecka?! 
z czasem wyluzowałam, zaakceptowałam to, ba! było mi lżej, że jedna sprawa mniej na moich barkach... poczułam ulgę… 

u nas też jest nieco inaczej… od 3,5 roku jestem tzw. słomianą wdową…
4 dni w tygodniu jestem sama, więc jakoś tak w sposób naturalny wiele rzeczy zależy ode mnie, bo muszę sama to kontrolować w ciągu tygodnia.
I chyba za bardzo się tym przejęłam, chciałam po prostu podołać, zwyczajnie dać radę. Teraz wszyscy ponosimy tego konsekwencje… 
Ślubny przyzwyczaił się, że daję radę, więc jest „spokojny” i być może już podświadomie te myśli „jak sobie radzimy” już go zwyczajnie nie nachodzą... 
ja rzadko narzekałam, skutkiem czego on nie wie tak naprawdę jak mi ciężko jest tutaj samej
(OMG powiedziałam to!) 

Ostatnio jednak pękam, nie robię już „dobrej miny” i co? On jest zaskoczony, nie dowierza tak naprawdę, momentami chyba nawet twierdzi, że przesadzam. 
Ja się najpierw złoszczę, ale potem myślę „a co Ty sobie wyobrażałaś?” nie narzekałaś, nie biadoliłaś to masz co chciałaś, a skąd On ma wiedzieć jak to jest być samej z dziećmi. 
Nie wie, bo nie był w takiej sytuacji, i nie wie, bo Ty mu nie mówiłaś jak jest. Tzn. On myśli, że wie, ale nie wie… 
nawet nie mam mu tego za złe, zła jestem na siebie. 
Z drugiej jednak strony to co miałam zrobić, biadolić dzień w dzień? 
Jemu też jest ciężko, na innej płaszczyźnie co prawda, na takiej, której pewnie ja z kolei nie rozumiem. 

Komunikacja zawiodła po prostu.


Wracając do tematu.

Tak. Myślę, że Matka jest niezastąpiona, powinna być, ale dobrze by było, żeby była niezastąpiona w zdrowy sposób.
Matka jest tylko jedna, tak samo jaki i Ojciec. 
Grunt to wychować dzieci tak, żeby dostrzegały, że fajnie jest żyć „w stadzie”, a nie tylko 1:1 z Mamą. 
Dobrze jest też, żeby Mamy wiedziały, kiedy trzymać się z boku, a kiedy być tuż tuż. 

U nas na tapecie żłobek. Od poniedziałku jak dobrze pójdzie zaczynamy. 
I tu też widać problem. 
Na hasło żłobek często widać przerażenie w pierwszym momencie…. 
Często o żłobku mówimy „oddać do żłobka”. 
Jak to oddać??!! 
To brzmi nieodwracalnie i forever. 
Przecież my zaprowadzamy do żłobka/przedszkola, pozostawiamy pod opieką, ale nie oddajemy swoich dzieci… 
może czepiam się słówek, ale tak to widzę.

Chciałabym, żeby moje dzieci czuły, że jestem niezastąpiona, ale jako matka, a nie jako wykonawczyni codziennych czynności przy nich…. 
przy Starszym długo słychać było w naszym domu płacz z cyklu „Mama mnie ubierze, Mama mnie nakarmi, z Mamą to, z Mamą tamto”… 
błąd, który dotknął nas wszystkich. 

Teraz przy Młodszej staram się nieco inaczej zaznaczyć swoją pozycję, 
dzielić zadania w miarę możliwości, ale nadal często z automatu idę ja, robię ja, 
dopiero po chwili przychodzi opamiętanie, a czasem nie przychodzi… 
ale staram się. 

Jak wszędzie wszystko jest kwestią odpowiednich proporcji, charakterów poszczególnych osób, możliwości… 
i zawsze trzeba traktować sytuacje indywidualnie, a nie „wrzucać do jednego worka”, 
ale założenie ogólne jest dobre. 


Wychowanie dzieci na odważnych, dobrych, ciekawych świata, nie bojących się nowości ludzi, ale z zapleczem w postaci poczucia bezpieczeństwa i wsparcia od niezastąpionych Matki i Ojca :) 


to zadania z wysoko postawioną poprzeczką, ale też to nie jest Mission Impossible :)

2 komentarze:

  1. Sama nie jestem mamą, ale wyobrażam sobie jakie to trudne na każdym kroku zastanawiać się- w trosce o dziecko oczywiście- gdzie jest granica i bać się o to czy na pewno postępujemy dobrze, czy wychowujemy dobrze. Na szczęście- z obserwacji wiem- że macierzyństwo można oprzeć na intuicji. Do tego masa miłości, trochę rozsądku i się udaje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ładnie brzmi to co napisałaś i czasem pewnie tak jest, ale jest milion sytuacji, w których stoisz przed ścianą i nie wiesz co dalej.... tak, wtedy polegasz na intuicji, bądź na dobrych radach, ale konsekwencje i tak ponosi Twoje dziecko i Ty... widzisz potem swoje błędy wychowawcze i próbujesz je naprawić, albo, co gorsze, nie widzisz i nie masz szansy ich naprawić.... to nie tylko cud miód maliny :) to nie jest takie proste, jak wyobrażałam sobie kiedyś dawno temu :) ale nikt nie powiedział, że tylko prostota daje szczęście ;)

      Usuń

śmiało, zostaw ślad :)